poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 3

Wybiegłam z budynku i udałam się na przystanek autobusowy. Łzy lały mi się jak oszalałe. Oparłam się o barierkę i zastanawiałam się, czemu on mi to zrobił. Dlaczego? Czemu akurat mi? Przecież mieliśmy spędzić cały tydzień razem. Nagle poczułam czyjąś dłoń na plecach. Odwróciłam się i nie wierzyłam własnym oczom, to był Paweł. Nawet ucieszyłam się, że przyszedł. Powiedział:
-Przykro mi, ale mogłaś się tego spodziewać. To zawsze był babiarz.
-Ooo! Nie wierze! Nie powiedziałeś, cytuje: ,,kiciu''. A co do Marka to nie spodziewałam się, że to taki debil. Przecież byłam z nim dosyć długo. Po co w ogóle Ty się w to mieszasz? -spytałam.
-Bo się o Ciebie martwię i zależy mi na Tobie. - rzekł.
-Paweł, posłuchaj... - przerwał mi mój monolog delikatnym pocałunkiem. Odwzajemniłam to. Czułam się jak w niebie. Nie wiem czemu to zrobiłam. Oderwałam usta i powiedziałam:
-Paweł, posłuchaj to nie może tak być. Możemy się jedynie przyjaźnić i tyle.
-Ok. A co do tego to przepraszam Cię. - odpowiedział.
-Spoko. Co się stało, to się już nie odstanie. A teraz muszę już jechać, bo mi autobus przyjechał. - powiedziałam.
-To może Cię odprowadzę?? - spytał.
-No dobra. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
          W sumie ciesze się, że mnie odprowadził, bo jakbym jechała sama, to pewnie bym się odwodniła.  Na szczęście Paweł przyszedł i mnie wybawił.
           W czasie drogi śmialiśmy się jak za dawnych czasów. Kiedy byliśmy już przed moim domem, pocałowałam Pawła w policzek i podziękowałam mu, że się mną zaopiekował. Zaproponowałam mu żeby częściej do mnie wpadał. Ta propozycja była do mnie nie podobna. 
            Uwaliłam się na łóżku. Zaczęłam sobie w mojej zrytej główce przemyślenia. Nie trwało to zbyt długo, bo wzięłam laptopa i zaczęłam przeglądać hotele w Paryżu. Postanowiłam, że Marek, to przeszłość, a Paweł to mój jedyny przyjaciel i potrzebuję odpoczynku. Najlepiej, gdzieś za granicą, na cudownej plaży. Kocham Anglię, ale już tam byłam. Kocham Włochy, ale nie miałam ochoty tam jechać. Więc tak jakoś padło na Paryż. Siedziałam do późna w nocy i zapisywałam numery telefonów, by następnego dnia zamówić pokoje. Wszystko było tak pięknie zaplanowane. Lecz nigdy nie jest tak kolorowo. Nie chodziło o pieniądze, czy transport, lub brak miejsc w hotelu. Chodziło o to, że nie jestem pełnoletnia. Nagle cały czar prysł. Szybko zajrzałam w kalendarz i szukałam swoich urodzin. Ze stresu, aż zapomniałam daty. Kiedy ją odnalazłam, zaczęłam liczyć dni to tego zacnego święta. Było ich ... Chwilę tylko trzy! Przeliczyłam jeszcze raz i wszystko się zgadzało. Zostały trzy dni do moich urodzin! Byłam tak podniecona, że zaczęłam się śmiać jak najgłośniej. Więc wszystko idzie zgodnie z planem. Uświadomiłam sobie, że Marek już nie musi mi dawać prezentu, bo to co było na balu to był chyba ten prezent, ale nie ważne. Ważne było to, że wszystko idzie zgodnie z moim planem. Uspokojona, wyłączyłam laptopa i poszłam spać.
             Następnego dnia obudził mnie dźwięk telefonu. Ledwie świadoma odebrałam go i krzyknęłam:
-Słucham!
-Dzień Dobry. - powiedział Paweł.
-Jeszcze nie dobry, bo się nie wyspałam.-rzekłam.
-No to trudno, bo musimy się spotkać o 13:00 w kawiarni ,,Amelia''. Cieszysz się? To świetnie. Więc do zobaczenia. - powiedział i rozłączył się. Nie dał mi nic powiedzieć. Cały Paweł. No dobra to o 13:00 tak? Więc, która godzina. A dopiero 11:00.Cooooo!!?? Jedenasta!? To muszę się pośpieszyć! Muszę się odświeżyć, umyć włosy, zjeść śniadanie, ubrać się i jeszcze tam dojechać.
            Zaczęłam, wyścig z czasem. W pewnym momencie miałam dobry czas, ale po umyciu głowy suszenie zajęło mi trochę dłużej niż planowałam. Jednak się wyrobiłam. Wybiegłam z domu, jakbym uciekała przed wybuchem bomby. W ostatniej chwili wpadłam do autobusu. Byłam mokra, prawie spóźniona, a na dodatek była kontrola biletowa. No to wpadłam, bo nie miałam biletu. Na szczęście zanim mnie skontrolowali już wysiadłam. Kiedy dochodziłam do ,,punktu zbiórki'' poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i te słowa:
-No ładnie prawie spóźniona. - odwróciłam się i zobaczyłam Pawła, który zaczął się śmiać, a ja po chwili dołączyłam do niego. Nie wiem z czego się śmiał, ale miał bardzo ładny śmiech. W ogóle miał ładny głos.
          Chodziliśmy po naszym mieście, czyli Łodzi. Poszliśmy do manufaktury do kina. Akurat była premiera ,,Zmierzchu''. Bardzo lubiłam ten film. Siedzieliśmy w głębokich fotelach, obżerając się popcornem. Nagle poczułam, jak Paweł bardzo powoli i ostrożnie obejmuje mnie. Było to takie miłe i słodkie. Zawsze o tym marzyłam, by chłopak mnie objął w kinie. Z Markiem tak nie było. Dopiero teraz widzę czego on dobrego nie robił. Popatrzyłam mu w oczy i czułam jak się zbliżamy do siebie. Po chwili całowaliśmy się. Znów czułam się jak w raju. Naszą radość zakłóciła jakaś pani, która nam mówiła, że film już się skończył. Obejrzeliśmy się i nikogo nie widzieliśmy oprócz siebie i tej pani. Zaczęliśmy się śmiać, dopóki ta pani nie przeleciała nas ostrym spojrzeniem. Szybko wyszliśmy z budynku. Chodziliśmy jeszcze, aż Paweł zaczął pewien temat:
-Masz jakieś plony na urodziny?
-Nie mam i  nic nie panuje. - odpowiedziałam.
-Aha. To może wpadnę do Cibie? - spytał.
-Ok. Nie mam nic przeciwko. - odpowiedziałam. 
       Nadszedł wieczór. Paweł odprowadził mnie. Weszłam do mieszkania. Byłam przestraszona. Świeciło się światło w moim pokoju. Zaczęłam się bać. To nie mogli być rodzice, bo są u cioci. Więc kto?
       Małymi kroczkami, kierowałam się do swojego pokoju. Kogo zobaczyłam na moim łóżko zatkało mnie.
Był to ...... . 


No rozdział, trochę nudny, ale wreszcie się rozpisałem. Domyślacie się kogo spotkał?? Komentujcie!! I wypełniajcie ankiety!!! Pozdrawiam i całuję <Blue Carrot.
PS.: Następny rozdział może pojawi się jeszcze w tym tygodniu. 



             
             


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz